Dziś zacznę niestandardowo. Marian Załucki przed Państwem. Czytamy.
Odpocznę sobie
Tak – Alleluja!
Decyzja powzięta:
odpocznę sobie przez te święta!
Za wszystkie trudy
codzienne i mroczne –
fizycznie, psychicznie
nareszcie odpocznę…
Od rana już:
wanna,
potem gimnastyka poranna –
i marsz do Wawra w strony obie
(a maszerując się skacze i kuca),
żeby dotlenić sobie płuca…
Dotlenię sobie!
Potem śniadanko:
dzieci, wnuczęta –
jedno się drze, a drugie się pęta…
Odpocznę sobie –
jak święta, to święta!
Potem przyjęcie małe zrobię:
Glińscy, Lipińscy, Ciupskie obie…
Ja na Ciupskie mam fobię,
one mnie na wątrobie –
odpoczniemy sobie…
Potem zaprosi ciotka mnie, bo
u niej pyszności schab i indyk –
po prostu w gębie siódme niebo!
Siódme niebo – bez windy.
Zabiorę kwiatów więc naręcze –
odpocznę sobie…
Na półpiętrze.
A wieczór u Stasiów –
jak rokrocznie.
I znowu trochę się odpocznie.
Po domowemu: swojska dzicz –
paru aktorów, parę kobiet…
Wóda, wódeczka, wódzia, brydż…
Odpocznę sobie!
Nad ranem mała irredenta,
ktoś zechce tańczyć – przecież święta.
A więc charlestony, paso doble,
kujawiak, polka, twisty skoczne…
Uwziąłem się…
Odpocznę sobie!
Ducha wyzionę – a odpocznę!
Ducha wyzionę – a odpocznę. Opis większości moich „wolnych” dni. Bo jak mam leżeć, kiedy w głowie wysuwa się lista rzeczy do zrobienia na już? Dobrze, że nie na wczoraj – tak zwykłam siebie pocieszać.
Ostatnio coraz częściej o tym myślę, sprowokowana przez przyjaciółkę, która, także, była mistrzynią efektywności w „wolnym czasie”. Potrafiła, jak ja, efektywnie wykorzystać każdą chwilę „wolnego” czasu. Przecież gra na pianinie, pisanie tekstów na bloga, trening brzucha, ułożenie ubrań w szafie, upieczenie ciasta i zrobienie zakupów to ODPOCZYNEK. 🙂
Problem zaczyna się wtedy, gdy grasz na pianinie, bo musisz nauczyć się nowego utworu na pamięć na najbliższe zajęcia z pianina, piszesz tekst na bloga, bo już dawno nie pisałaś i masz takie wyrzuty sumienia, że aż boli Cię brzuch. Trening brzucha to przecież… sama przyjemność, co nie? A robisz to, bo…? BO KAŻDY ĆWICZY. I trzeba ćwiczyć. I chcesz wyglądać jak Chodakowska i już to miałaś, już był kaloryfer, ale zjadłaś ciasto, które „tak bardzo chciałaś upiec”, bo w weekend musi być jakieś ciasto. Zakupy i ułożenie ubrań to także przyjemność – jak stąd do kosmosu, sam relaks, bo po wszystkim będzie się można napawać pełną lodówką i idealnie ułożonymi ciuchami.
To nie jest odpoczynek. Nawet moje oglądanie filmów „aby nadrobić” nie jest odpoczynkiem, bo tylko skracam sobie listę rzeczy „do wykonania”!
A czym jest odpoczynek?
Wg słownika SJP:
1. «przerwa w jakimś wysiłku dla nabrania sił»
2. «czas poświęcony na pozbywanie się zmęczenia, zwykle poprzez robienie tego, co sprawia przyjemność»
O ile punkt drugi jeszcze jakoś wpasowuje się w moje dotychczasowe odpoczywanie, bo pozbywałam się zmęczenia poprzez robienie czegoś przyjemnego (lub względnie przyjemnego), to z jedynką absolutnie mi nie po drodze.
Przerwa w jakimś wysiłku dla nabrania sił. Przerwa. Nie zamiana na inną czynność. A co dalej? A dalej czytamy: dla nabrania sił. Stawiam zatem pytanie: czy tracąc siły na jakąś inną czynność, nabieram nowej energii? Nie. Niestety nie.
To jak ja mam teraz odpoczywać? A może masz ten sam problem? Zatem: JAK MY MAMY TERAZ ODPOCZYWAĆ?
Nie pytaj mnie o odpowiedź. Zapytaj siebie. Ja też idę spytać siebie.
